środa, 29 lipca 2015

Płatek śniegu ~One Shot~

Cześć. Jestem płatkiem śniegu. Albo i nie, bynajmniej tak wyglądam. Prawdopodobnie jestem czyjąś duszą. Pamiętam coś na potwierdzenie? Nie wiele. Ale jestem tu po to by wam o tym opowiedzieć. Nie wiem czemu wy, nie wiem czemu tu jestem. Ale,  karze mi to opowiedzieć, to to też zrobię. Ale za nim. Opiszę wam małą dziewczynkę, którą obserwuję- Nie wiem czemu. Ma niewiele ponad metr wysokości. Jest w jasnozielonej sukieneczce i taką kokardą ma spięte swoje brązowe włosy. Oczy niebieskie, spójrz w bezchmurne niebo w południe, a będziesz znać ich dokładny kolor. Delikatne rysy, drobny nosek i wyraźnie zakreślone usta. A gdy raz się uśmiechnęła- poczułem coś dziwnego w niby "sercu". A zatem opowieść. Krótka to będzie powiastka, bo to tylko dwa skrawki z życia... Razem około 6 godzin? Dużo pamiętam na te, powiedzmy 70 lat... Jak miałem osiem lat, zmarł ojciec. Mama mówiła że wróci, ale zobaczyłem w TV jak pakują go do foli. Cały zapłakany powędrowałem do rodzicielki. Nie wiem jak ją opisać, bo nie pamiętam twarzy. Pamiętam że miała długą jasnoniebieską sukienkę do kostek i tak samo długie brunatne włosy. Nie wiedziała jak mnie uspokoić po czym wzięła mnie na ręce i zniosła do fortepianu który stał przy schodach na piętro. Usiadła a mnie samego posadziła na swoich kolanach. Zaczęła grać spokojną melodię, niestety nie śpiewać. Nie wiele utworów znała na pamięć, ale kiedy zakładała słuchawki, swoją drogą prosiła bym zaczął używać ich najpóźniej jak się da, umiała zagrać wszystko. Z tak spokojnym utworem uspokoiłem się.
-Skarbie, czas do łóżka- powiedziała po czym pocałowała mnie w czoło.
-Dobrze, mamo...
I tu mam lukę w pamięci... Pamiętam gdy leżałem już w łóżku. Było ciemno lecz światło wpadło z roztwartych drzwi. Dokładnie pamiętam te dźwięki, mama grała kołysankę, i śpiewała.
-Oyasumi...- i tak dalej, za długo by pisać. Pomimo iż nie byliśmy w Japonii czy coś, to śpiewała w tym języku. Pamiętam jeszcze że nie dałem się nigdy namówić na śpiew. Tu mamy kolejną dziurę w pamięci. Kolejna scena, chyba mnie bolała, bo na samą myśl mam mroczki przed "oczyma". Pamiętam, trzymałem ją za rękę, którą przyciskałem do swoich ust, i co chwila całowałem. To było chyba w szpitalu... Mama, leżała, była osłabiona, z czego pamiętam, byłem świadomy że to dziś nadejdzie jej koniec. No ale, była podpinana do różnych dziwnych mierników. W porównaniu do wcześniejszego wspomnienia, minęło lekką ręką 30 lat. Skóra postarzała, tak jak spojrzenie i uśmiech. Ale nadal ten sam promienny głos. Zacząłem chlipać, po czym poczułem, chyba kobiecą, dłoń na ramieniu. Ona też była smutna. Poruszenie palcami dłoni, którą tak przykurczowo trzymałem przy twarzy, klęcząc obok łóżka. Spojrzałem na jej twarz, uśmiechnęła się, bardzo krucho, po czym powiedziała:
-Synku, Kocham Cię. I mam drobną prośbę, nigdy nie słyszałam jak śpiewasz. Chciałabym...- wzięła głęboki wdech- by to się zmieniło...
-A-ale... Mamo... Ja nic nie zna- chciałem powiedzieć, w ciężkim szoku. Ale przypomniała mi się ta kołysanka którą grała mi co noc bym zasnął. Tęczówki zadrżały nieznacznie, po czym znów zalały się łzami- Znam... Znam jeden tekst, tego nie mógłbym zapomnieć...
Wstałem i wciąż trzymając ją za dłoń rozpocząłem śpiew. Kołysanka której tekst i dźwięk fortepianu wyryły mi się w pamięci. Słyszałem, jej śpiew i jej grę... Ja nie śpiewałem sam, śpiewałem z jej śpiewem w sercu, z tą melodią... Podczas gdy spełniałem jej marzenie:
-Gwiazdko, mam dwie prośby... Uśmiechaj się, bym mogła się śmiać spoglądając na to z góry. Śpiewaj, śpiewaj jak najwięcej bo przyniesiesz tym uśmiech innym...
Podczas tego jak śpiewałem aparatura zaczęła pikać i inne takie. Odeszła, podczas gdy śpiewałem dla niej, i trzymałem ją za rękę. Pamiętam jeszcze tylko to, że wpadłem w szloch i przytuliłem się mocno do niej. A więc to wszystko co pamiętam... Wszystko co miałem do przekazania. Zaraz... Co robi tą dziewczynka? Usiadła do fortepianu, i zaczęła grać... Grać to co ona, śpiewać jej głosem... Mamo... To ty...? Patrzę i słucham. Czuję że gdybym miał ciało wpadłbym w nieopanowany płacz i szloch. Czemu... Nie mogę Cię teraz przytulić, czemu... Nie mogę teraz powiedzieć kocham Cię? Ja... Ja chyba płacze... Nie wiem jak... Ale... Ale... Nagle obróciła się w moją stronę i spojrzała wprost na mnie. A przecież nikt mnie nie widzi... Z uśmiechem i ciepłym spojrzeniem powiedziała:
-Cierpliwości. Jeszcze trochę i się znów spotkamy.
Teraz, już na pewno ryczę... Jej prawdopodobnie Tata, podszedł i spytał do kogo to było, a ona na to:
-Coś kazało mi to powiedzieć. To wszystko tatusiu.- zeskoczyła z krzesełka i złapała ojca za dłoń, po czym w podskokach, zniknęli z mojego pola widzenia. Mamo... Kocham Cię, bardzo mocno Cię Kocham.
~*~
To tak, śmieszna historyjka jak to wymyśliłam: Przewróciłam się na mój ryjek. Naprawdę! Tak od tak! Dlatego jest tak bardzo szybko... A piosenka o którą mi chodziło... To jest piosenka Cul- White Knight. Bardzo podoba mi się też wersja Rin, ale i tak macie oryginał: https://youtu.be/lRdyTjpCoSw. Mam nadzieję że się podobało, i jak zwykle, liczę na komentarz ^^

wtorek, 28 lipca 2015

Dream ~One Shot~

Nie spałam już klika dni. Cały czas siedziałam w sali szpitalnej, przy tym jedynym... Od tych czterech dni podtrzymuje go aparatura. Nie puszczam jego dłoni, tylko w ostateczności kiedy muszę wyjść. Każdy się o mnie martwił. W pewnym momencie po prostu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zasnęłam... O nie! Nie teraz! Nie mogę stracić czujności! Co jeśli coś mu się stanie? W ogromnym strachu starałam się obudzić. Każda komórka mojej osoby mówiła mi "Spaaaać!!!", a moja dusza i umysł darły się w odwecie "Wstawać! Nie ma! Nie na to czas!". Jednak wycieńczenie i znurzenie wygrało. Otworzyłam oczy, lecz nie na jawie. We śnie... I co jeszcze! On mnie potrzebuje! A ja sobie śnie w najlepsze! Rozejrzałam się dookoła, bezkresna brązowa posadzka, a nad nią i dokoła bezkres bieli, gdzie nie gdzie były takie drobne lekko zbrązowiałe kwadraty. Spojrzałam na siebie byłam w czarnej sukience za kolano, czarna kokarda we włosach na boku i złoty pierścionek jak moje włosy... To strój w którym mi się oświadczył... Rozejrzałam się szybko do okoła szukając jego sylwetki. Po chwili gdy odpuściłam sobie obracania na lewo i prawo, odezwał się zza mnie, dobrze mi znany głos.
-Rin.- obróciłam się energicznie i spojrzałam na jego ciepły uśmiech. Ubrany był w czarne długie spodnie, czarne lakierki i bardzo ciemną koszulę wpadającą w brąz. Włosy jak zawsze, związane w drobny kucyk z tyłu, blond grzywką standardowo rozczochrona a za razem ułożona. Bałam się ruszyć w jego stronę, bałam się że to tylko obraz i gdy go dotknę-zniknie.
-Len... Co się dzieje?! Co ci jest?!- spytałam nie myśląc wiele, to sen... Ja nie wiem, to on też nie wie...
-Rin... Nie wiem jak ci to powiedzieć... Po prostu. Serce odmówiło mi współpracy i postanowiło skończyć mój żywot, już dziś...
-Jak to... Dziś?!- żadne nie zrobiło kroku w przód, czy w tył... Jak się zobaczyliśmy tak staliśmy.
-Dziś... Nie... Teraz słyszysz mnie ostatni raz, widzisz moje oczy ostatni raz, możesz mnie jeszcze zobaczyć, ale już bez duszy. To nie jest sen, Rin. Ja jestem sobą, duszą Lena. Zasnęłaś na mnie, bo to wybłagałem tam na górze... Chciałem się pożegnać...
Ugh! Walić że może zniknąć! Pobiegłam do niego i przytuliłam się tak mocno jak umiałam, poczułam że w kącikach oczu zbiera się ogromna ilość łez. Czy chciałam, czy nie wybuchłam płaczem. Po pewnym czasie poczułam jak jego ramiona zaciskają się na mnie. Staliśmy tak, nic nie zrobił po prostu wtulił się w moje włosy i i przytulił mnie mocno a ja dalej beczałam.
-To może zacznę. Tu, w tym niby pomieszczeniu króluje symbolika. Ja jestem bielą, ty bronzem. Gdy biel zacznie przełamywać się brązem, oznacza że czas mi się kończy, gdy brąz przekreśli biel, oznacza że  coś dzieje się z tobą. Słuchaj, Rin. Kocham Cię. Chcę byś odnalazła szczęście, nawet bezemnie. Jesteś piękna, inteligentna, żywiołowa, miła, opiekuńcza. Więc nie gadaj że nikt Cię nie chce. Znajdź sobie kogoś, dobrze? Śmiej się jak najwięcej, wtedy ja też się będę śmiać, by spotęgować twoje szczęście. Płacz jak najmniej, normalnie sprawia są mi tym ogromny ból, a co dopiero gdy nic a nic nie będę mógł na to poradzić. Wiem, że śpiewasz dzięki mnie, pamiętam jak mówiłaś że bezemnie przestaniesz. Nie rób tego, skowronku. Śpiewaj dalej, bo sprawiasz tym radość innym. Dbaj o siebie, i nie próbuj za szybko do mnie dołączyć, bo będę zły... Będę czekał, będę Cię obserwował i miał w opiece, już jesteś moim ukochanym oczkiem w głowie. A tam będziesz najcenniejszą perłą, którą dane było mnie się opiekować. Takie szczęście mnie spotkało by Cię poznać. Nigdy, przenigdy tego nie zapomnę- usłyszałam dźwięk pękającego szkła, gdy spojrzałam za chłopaka zobaczyłam jak ogromna brązowa linia przekreśla biel, wystraszyłam się i przytuliłam mocniej, dosłownie w jednej chwili upadliśmy na kolana, ja usiadłam na swoich stopach i przykurczowo przetarłam do klatki piersiowej Lena, on stanął na kolanach i splutł palce pomiędzy moimi łopatkami. Udało mi się dosłyszeć strach w jego oddechu.
-Len... Boisz się, prawda?
-I to bardzo! Będę tęsknić, nie boję się śmierć iż boję się utraty ciebie! Oparł czoło, o moje czoło- Ja... Ja się boję tej rozłąki... Ja Cię kocham... Nie wiem czy wytrzymam...
-Przestań... Zaraz znów wpadnę w ryk... To teraz ja... Trzymaj się tam, nie odchodź za daleko... Kocham Cię, posłucham się twoich rad, ale wiesz... Będzie ciężko... Ciężko mi będzie się bez ciebie uśmiechnąć... I nie wiem co powiedzieć... Na samą myśl ściska mnie w gardle...
-To nic nie mów... Przytulmy się, myślę że to najlepsze...
Zacisnęłam dłonie bardziej i zamknęłam spowrotem oczy. Bałam się straty, rozłąki. Na samą myśl ogarniała mnie jakby panika... Kolejny dźwięk tłocznego szkła rozbrzmiał wyraźnie, i kolejny i kolejny i kolejny... I kolejny, zaraz... To był inny ton, to była jakby porcelana... Obydwoje spojrzeliśmy pod siebie, pękło. Brąz, czyli ja pęknął! A to oznaczało... Że tak jak on umieram... Poczułam jakby szczęście i strach rozpoczęły długi powolny taniec w moim sercu tylko nie było wiadomo, kto prowadzi i nadaje krok.
-Len... Nawet śmierć nas nie rozłączy...- powiedziałam z uśmiechem na ustach, z trudem powstrzymując mnożące się łzy.
-Nawet nasze życia wygasną razem... Widocznie tak miało być... Ale to dobrze będziemy wiecznie razem.-odparł delikatnie i ciepło.- Nie umiemy trwać bez siebie.
-To prawda...
Ostatnie dosłownie dwie minuty przytulaliśmy się w dźwiękach tłuczonego szkła i porcelany. Niczego nie żałowałam. Naprawdę niczego. Byłam zadowolona z takiego a nie innego końca... Jednak szczęście przejęło prym w tym tańcu. Miałam tylko jego. Matka alkoholiczka zostawiła mnie wieki temu, czasem wolała o kasę, ale bez echa z mojej strony. Tato zmarł, broniąc mnie przed tym bapsztylem... Dzieciństwo po prostu miałam okropne... Jedna Wielka trauma, o której powoli zapomniałam. W pewnym momencie, wszystko zaczęło ciemnieć. Ostatnie bezdźwięczne "Kocham Cię", wypłynęło z naszych ust, po czym widziałam już tylko ciemność. Czy to koniec...? Nie przeszkadza mi to jeśli go spotkam, jeśli zobaczymy się raz jeszcze i usłyszymy się. Jeśli będziemy razem na wieki, to mogę umrzeć.
***
Otworzyłam lekko oczy, ujrzałam sufit szpitalny... Poruszyłam głową lekko na boki i zobaczyłam ile to kabelków we mnie nawtykali. Kroplówka, jedna druga, miernik tego, tamtego... Jednak żyje... co? Nie wiem co myśleć. Czy się cieszę, czy pochłania mnie smutek...
-Ri...n...- usłyszałam lekko szelest powietrza z prawej strony, wciąż osłabiona powoli przekręciłam głowę tamtą stronę.
Szok, osłupienie, szczęście. On żył. Ja też. Oby dwoje pod ogromną ilością aparatury, która w razie co przejmuje nasze funkcje życiowe. W maseczce tlenowej, trudno cokolwiek powiedzieć jednak spróbowałam.
-L...Le... Len...- na więcej mnie stać nie było. Ale, jakby to powiedzieć, jestem szczęśliwa jak cholera!
Powoli wyciągnął rękę w moją stronę, zrobiłam to samo, spletliśmy palce i zacisneliśmy je tak mocno jak było nam tylko dane. Oby dwoje uśmiechneliśmy się krucho, po czym nie spuszczaliśmy z siebie już oka... Happy End? Od dziś w wierzę w to puste zdanie, przepełnione tajemnicą. Kocham go, i dane nam jest zobaczyć się jeszcze raz, po śmierci w śnie.
~*~
Uwaga! Drugi One Shot opublikowany z pomocą apki Bloggera... wiecie... Nie ogarniam tego xD Ale i tak jestem coraz bliżej rozpoczęcia jakiejś serii opowiadań ^^ już niedługo więc czekajcie :D

wtorek, 7 lipca 2015

Cyrkowy śpiew ~One Shot~


"Jesteś potworem! Zniknij! Przepadnij!"
"Znów straszysz mi dzieciaka! Wynocha!"
Dlaczego te słowa, przechodzą mi przez myśl, gdy tylko coś zaświeci mi ostrym światłem prosto w oczy? Dlaczego...? Właśnie "Dlaczego?" ?
Dlaczego jestem?
Dlaczego żyję?
Dlaczego jeszcze mnie nie zabiliście?
Z wyglądu, jestem normalna. No, prawie. Mam ciemne włosy, dość długie, jak i grzywkę którą zawsze zasłaniam co najmniej pół twarzy. Czymś, przez co nazywano mnie potworem, był brak tęczówek i źrenic. Oczy miałam całe białe, to było powodem czemu nazywali mnie kiedyś potworem. Obecnie, podziwiają tego potwora.
Pewnego zimowego dnia, szłam drogą do domu, był on oddalony o kilka kilometrów od najbliższego sklepu. Nagle mój wzrok przykuł drogowskaz, na którym było napisane, prawdopodobnie przez dziecko: "Tylko pieśń cyrkowa ukarze twą twarz".
Powędrowałam wtedy w kierunku wskazanym przez znak. Za kilkoma drzewami pokazał się cyrkowy namiot. Typowy dobrze znany, czerwono-biały ogromny namiot. Zajrzałam do środka, ku mojemu zdziwieniu był on pełen.
-Zapraszamy! Wstęp jest darmowy!- ciepły i głęboki męski głos zaprosił mnie do środka.
Weszłam na samą górę i czekałam aż zacznie się "show". Na sam środek zostały wyprowadzone istoty, zakute w kajdany, a usta miały zaklejone. Dwoje, jakby katów zdjęło kajdany i założyło wtyczki do uszu. Niebieskowłosy, niby mężczyzna, oraz różowowłosa niby kobieta zaczęli śpiewać.
"Time is dead and gone
Show must go on
It's time for our act
They all scream at me..."
Wszyscy ludzie powoli zasypiali. Po skończeniu całej piosenki, potwory znów zostały spętane, a ich usta zaklejone. Kilkoro cyrkowców otoczyło mnie i zanim zdążyłam się zorientować, została ogłuszona. Obudziłam się w białej sali, jakiś mężczyzna w fartuchu i maseczce, prawdopodobnie stał i czekał na ten moment. Podciął mi gardło. Mój pisk ogarnął całe pomieszczenie, i polała się krew. Ku mojemu zdziwieniu, nie zmarłam. To było coś gorszego od śmierci. Po pewnym czasie znów straciłam przytomność. Obudziłam się, a moim oczom ukazała się para z występu, byliśmy w izolatce dźwiękoszczelnej. Mężczyzna szeptem powiedział:
-Współczujemy ci. Ten sam los spotkał nas...
Szybko omiotłam wtedy parę wzrokiem, mieliśmy dwie wspólne cechy. Jedną z nich był brak tęczówki i źrenicy. Drugim, czego wtedy jeszcze nie byłam świadoma były zielone rogi.
-C-co tu się dziej?- spytałam wtedy przerażona.
-Może zacznijmy od początku... - Kobieta przybliżyła się do mnie i rozpoczęła obszerną opowieść- Ten pokaz, był rodzajem testu. Nasze głosy, w tym twój teraz po przemianie, zabijają ludzi. Najmniejszy odgłos śpiewu zabija ich. Przeżyją to tylko osoby, które urodziły się tymi potworami, którymi jesteśmy... Nie dawno zabili trzeciego który a nami występował, więc postanowili poszukać kolejnej ofiary. Nie zważają na te życia które zniszczyli, a jest ich wiele. Kończąc opowiastkę jesteś skazana na wieczną tułaczkę w tym, cyrku. I nic, tego nie zmieni...
Słowa te dotarły do mnie dopiero po kilku dniach, siedziałam w rogu skulona, modląc się by był to tylko koszmar. Chłopak o lazurowych włosach, co noc, zdejmował swój płaszcz i przykrywał mnie nim, Dokładnie wiedzieli, przez co przechodziłam, co wtedy czuję. Gdy oswoiłam się z myślą że zostałam porwana, że naprawdę jestem potworem, poprosiłam by nauczyli mnie tej pięknej piosenki. Zrobili to z przyjemnością. Kilka najbliższych występów było spokojnych. Po każdym lecz dostawałam ataku paniki, byłam świadoma że zabijałam wtedy wielu niewinnych ludzi, i dzieci. Po kilkudziesięciu latach, cyrk został przejęty przez naukowców. Nasza trójka została wzięta do tajnego laboratorium. Wielu z nich zmarło... Zabijaliśmy ich, specjalnie, ze strachu, by przeżyć. by otworzyć oczy raz jeszcze. Po około dwóch tygodniach, zorientowali się. Wycieli nasze struny głosowe. Niewiele to dało bo po kilku dniach znów rozległ się nasz morderczy głos. Spróbowali z językiem, deformacją gardła... Wszystko miało ten sam skutek, po kilku dniach wszystko wracało do stanu przed zabiegiem i znów śpiewaliśmy. Pewnego dnia, wzięli mnie na kolejne badanie, by przysporzyć mi kolejnych ran. Zszyli mi wtedy powieki, tak bym nie mogła ich otworzyć. Drażnili oczy ostrym skupionym światłem. Po całym dniu tortur, znów mogłam otworzyć... Oczodoły. Zabrali mi je, coś co dawało mi skarb, którym były kolory. Mój świat stał się czernią. Pozostała dwójka straciła węch. Zamknięci w klatce śpiewaliśmy by odzyskać część tych barw. Gdy czegoś chciałam, pomagali mi. Czy to wstać, czy to usiać, czy to złapać ich za rękę. Wszystko wtedy było dla mnie ogromnym problemem. Błogosławieństwem okazały się sny. Budziłam się tam na łące i otaczały mnie najróżniejsze kwiaty, o wszystkich możliwych kolorach. Niebo, było nocne, ale nietypowe. Głęboki granat, rozdzierały dwie smugi; pomarańczu i czerwieni. Jedna nadchodziła z północy, druga z południa. Całą tę estakadę kolorów wzbogacały miliardy gwiazd, migoczących czystą bielą.
 "Czym ja właściwie jestem?"
"Dlaczego dostałam pozwolenie by istnieć?"
Te myśli, nigdy nie były przerwane. Zawsze budziłam się po tych słowach widząc ciemność.
-Cyrkowe monstrum, kod 03 - to ja- sala pierwsza. Cyrkowe monstrum, kod 01 sala druga. Cyrkowe monstrum kod 02 sala trzecia. Dziś całkowite tasowanie, możecie sobie pośpiewać na do widzenia, za 10 minut po was przyjdą.- oznajmił szyderczy głos, który tylko pogłębił widziana przeze mnie czerń.
-Myśląc porządnie- wyszeptałam cicho- nie badali jeszcze tylko rogów... Może to nas zabić.
Chłopak i dziewczyna w odpowiedzi rozpoczęli śpiew, dołączyłam po chwili. Siedzieliśmy obok siebie i śpiewaliśmy. Zabrali nas. tym razem, o dziwo zostałam wprowadzona w narkozę. Obudziłam się w moim ukochanym śnie. Lecz dla odmiany nie byłam sama. Była ze mną para do której dołączyłam bóg wie ile lat temu.
-Tak wyglądaliśmy przed... Przed tym zdarzeniem!- stwierdziła rózowowłosa.
Zgodziliśmy się z nią, był to zły znak, ale cieszyliśmy się. Wiedzieliśmy, że to prawdopodobnie koniec, koniec żywota, koniec potwora, koniec śmiercionośnej pieśni. 

 "Czym my właściwie jesteśmy?"
"Dlaczego dostaliśmy pozwolenie by istnieć?"
Rozbrzmiały trzy dzwonkowe głosy, wprost z nieba. Zatrzymaliśmy się, cała zabawa która trwała, została zatrzymana dwoma zdaniami, wypowiedziane przez nasze głosy.
"A więc to koniec waszej nieudolnej tułaczki. Mieliście pokazać ludziom jak bardzo kruchymi są istotami, jak bardzo niewdzięcznymi i dumnymi. Sprawy przybrały nieco gorszy obrót niż przewidywałem. Chciałbym wam to wynagrodzić więc..."- powiedział basowy ciepły męski głos.
"Spotkacie się jeszcze raz..."
Wyszeptała cicho i szybko mała dziewczynka. Wszystko stało się bielą, a my rozpłynęliśmy się w niej, nasz ostatni śpiew utrzymał się trochę dłużej, po czym stopniowo zamilkł.
~***~
Dziękuję wam bardzo ze przeczytanie tych skrobałek >^<
Postanowiłam założyć tego bloga, ponieważ wiele, wiele osób powtarzało mi że mam do tego talent...
Poproszę o zostawienie opini, będzie to dla mnie niezwykle ważne :D
Ten one shot jest inspirowany na piosence "Cirus Monster" Megurine Luki.
Choć ja jak to pisałam słuchałam coveru Silvera i Mii *u* Jest on piękny, i niepowtarzalny.
Dziękuję że tu zajrzałeś! :D