środa, 23 września 2015

Gami ~Rozdział 1: Start

Pierwszy dzień szkoły. Jakim cudem ja to przetrwam? Nie wiem. Dowlokłem się tam na ostatnią chwilę. Na miejscu Amy siedziała jakaś dziewczyna. Miała włosy nieco ciemniejsze od niej i spięte w dwa zakręcone kucyki po bokach głowy. Miała czerwone pasemka. Ubrana była... gotycko? Loli Ghota? Można powiedzieć. Czarny i czerwony do tego srebrne łańcuszki tworzące "fale" wokół bąbkowatego dołu sukienki. Podszewka biała, a jak niby inaczej? Usiadłem na swoim miejscu czyli tuż obok niej. Wory pod oczami, pognieciona koszula i czarne długie jeansy. Wyglądałem jak żul obok niej. Położyłem się na ławce. Znienacka, tuż przed moim nosem coś uderzyło o ławkę. Cukierek bananowy... Zawsze, rano na start dawaliśmy sobie cukierki, ona mi bananowy, ja jej malinowy. Zerknąłem na nową z ukosa, właśnie odpakowywała ów malinowy cukierek. Złapałem za podarunek i zjadłem go szybko. Poczułem się lepiej, jak zawsze zresztą. Nie byłem już tak senny.
-W tym roku skład z zeszłego roku- powiedział nauczyciel. Jak to? A Ama?- Numer pierwszy!
Sprawdził listę szybko na ostatnim miejscu była ona. Amanda.
-Jestem.- powiedziała dziewczyna siedząca obok mnie... Pierdolicie? Ama? Nie, to głupi żart... Zaraz... "Zmartwychwstała po 2 dniach"
-AMA?!!!- wykrzyczałem w szoku i zerwałem się na równe nogi.
-No co się tak dziwisz...- spytał Adrian siedzący za nami- Looku zmienić nie mogła...
-Zmartwychwstała po dwóch dniach- zacząłem cicho- Ama to ty?!
-Koniec tego! Koniec na dziś! Rozejdźcie się!- przerwał nauczyciel.

Tak to ja- zaczął głos w mojej głowie- Widzę że czytałeś wiadomości. Chciałam zadzwonić, ale ciągle byłeś niedostępny. Nie mogłam przyjść, wczoraj mnie wypuścili. Musimy pogadać, możemy iść do ciebie?
 
Całkowicie zszokowany przytaknąłem. Powędrowaliśmy do mojego pustego domu na obrzeżach.
-Słuchaj, to wszystko prawda. Prawda jest tez to że za dokładnie 5 lat będzie po tym świecie. Błagam uwierz mi. Przenieśmy się do jednego świata. Wiem jak cierpiałeś... Przez cały jeden dzień stałam przy tobie...
-Jak? Ja się pytam jak? Zmieniłaś się, przez niecały miesiąc... Widziałaś jak się za tobą ślinili?! Widziałaś... Wszystko widziałaś- sfiksuje zaraz- To dla mnie za dużo...
-To najpierw posłuchaj. W przyszłym tygodniu zostanie wprowadzony nakaz palenia zmarłych. Program odciążania planety. Ziemia, jest przeciążona i powoli zbacza z kursu orbity. Przeludnienie, ma na to największy wpływ. Za około półtora miesiąca uczniowie wszystkich szkół zostaną w nich zamknięci. każdy dostanie spluwę z dwoma nabojami. Zostanie wygłoszony apel, że jeśli w przeciągu miesiąca, nie zginie połowa uczniów z każdej szkoły, wybiją wszystkich...
-Kłamiesz.
-Nie!- wykrzyczała ze łzami w oczach- Rząd będzie robił wszystko by uratować swoje własne dupy! Wiedzą, że większość rodziców poległych popełni wtedy samobójstwo! I to jest 1:3. Przedszkole i podstawówkę oszczędzą. Liceum i Gimnazjum, nie. Tego dnia, musimy coś mieć ze sobą. Miecz, nóż, ostrze, cokolwiek... Nie chcę cię stracić, będziemy musieli się bronić.
-Kiedy to ma być?- zapytałem niepewnie.
- 14 października.
-Dostanę zajebisty prezent na urodziny...- powiedziałem lekko wściekły- Masz pewność?- przytaknęła, a ja z westchnieniem, wstałem i ją przytuliłem- Wierzę ci... Tylko nigdy mnie nie strasz już śmiercią, dobrze? Ama?
Nic nie odpowiedziała, jedynie schowała nos w mojej koszuli i odwzajemniła mi swój uścisk.
Cieszę się że jesteś cała... Kocham cię- pomyślałem.
-Ja ciebie też.- odpowiedziała
-Ale co?- spytałem czerwony i zdezorientowany.
-A nic, nic...- odpowiedziała podśmiewając się pod nosem
~*~
Drodzy państwo z powodu choroby- zwiększona działalność. Do końca tego tygodnia, chyba wstawię coś jeszcze, może i kolejny tez będę siedzieć w domu, bo czuję się tylko gorzej... 
Miłego czytania, dajcie znać jak się podoba ^^

wtorek, 22 września 2015

Sekai no Hikari ~Rozdział 2: Spotkanie

Nie byłabym chyba sobą, gdybym nie poszła kolejnego dnia zabijać potworów. Odstresowanie- dla mnie idealne! Mówcie i róbcie co chcecie, ale mi to pasuje. Poprawiłam swój miecz i chciałam wychodzić, ale przypomniało mi się, mam nowego lokatora.
-Wychodzę!- stwierdziłam i otworzyłam drzwi, ale Spring wbiegł mi z prędkością światła na ramię, zaczepił się o materiał, i nie miał zamiaru zejść- Będzie niebezpiecznie, Spring...- stwierdziłam.
-Pi!!!!!!!!!- odpowiedział... Chyba w geście "Nieważne!" Ale ja tam nie wiem. Braciszek by wiedział.
Westchnęłam ciężko i wyszłam z domu. Powędrowałam do lasu. Gdzie o pierwszego przeciwnika długo się prosić nie musiałam- wilkołaki. Przerośnięte, dwunożne wilki, które są agresywne. Długo także się z nimi mierzyć nie musiałam, jednym prostym ruchem miecza zabiłam przeciwników. Zwierzak niewzruszony moim atakiem, uśmiechnął się i złączył dwie łapki, jakby chciał mi pogratulować. Poszliśmy głębiej w las, gdzie w końcu, napadłam na gnoma. Ostatniego widziałam 5 lat temu, z braciszkiem. Spring lekko się nastroszył i złapał mocniej, chyba wie co go czeka. Ostatnia walka brata z takim stworem skończyła się jego złamaną ręką. Wyszedł wtedy sam, idiota. Musiałam go ratować... Złapałam rękojeść trochę mocniej, i ruszyłam. Jak się spodziewałam, musiałam użyć magii. Atak spowalniający, którego uwielbiam nazywać - Black Laguune, nie mam bladego pojęcia czemu, ale tak. Na moje skinienie z wody wyrastają korzenie wodne. Tak, wodne, i łapią przeciwnika za stopy, nie może się poruszyć od razu, najpierw musi je rozwalić. Przy tej okazji wykonałam atak wieńczący całą walkę.
-Jak było?- spytałam zwierzaka ten zaczął się śmiać- Też tak uważam!- Ale co...?
Wróciłam do miasta, nie chce mi się gotować więc postanowiłam cos zjeść w tawernie. Nie obyło się bez zaczepek. Zwierzak, tego pokroju to gradka dla dzieci. Spring był cierpliwy, czekał jak go wszyscy wygłaszczą, wręcz się z tego ucieszył. Nawet jedno posmutniałe maleństwo sam zaczepił! Dzieciak zaczął się śmiać, od razu poprawił mu się humor.
-A tak właściwie, czemu jesteś smutny?- zapytałam chłopca- Spokojnie, nikomu nie powiem- dodałam po chwili, wiedząc że czasem takie słowa zachęca dziecko do rozmowy. Po za tym, całe miasto wie, że mnie nie trzeba się bać.
-No, bo... Bo jutro mam dzień wybory, wszyscy każą mi wziąć skrzydła! A ja chce magie!
-Wiesz, to nie jest tak, że możesz mieć magie. Musisz mieć predyspozycję. jak chcesz mogę to sprawdzić.
-Pani Rosso- wszyscy znają moje imię, przyzwyczaiłam się- Naprawdę pani może!- przytaknęłam chłopcowi z uśmiechem- Dziękuję!
-Tylko błagam, daj mi cokolwiek zjeść... A jak masz na imię?
-Aruki. To może pójdę z panią?
-Dobrze.- odparłam i złapałam Springa, wstałam i powędrowałam z chłopcem do tawerny.
Zamówiłam sobie pieczonego kurczaka, z sałatką "Grecką". To wszystko, dziecku zamówiłam litr soku, przy czym sama go popijałam, a dla zwierzaka poprosiłam o sałatę. Zaczęłam tłumaczyć dziecku że nie każdy człowiek ma wystarczającą ilość energii by zostać magiem. Ja podobno miałam ich za trzech potężnych magów... Sprawdzić to musi mag, jeśli nie chcesz strzelać na ślepo przy ceremonii, dlatego zawsze przed tym dniem oferuje sprawdzenie tego wszystkim. Na tą chwilę nie było żadnego maga... Co jest dziwne. Odsetek ludzi którzy mogą stać się magami drastycznie maleje. Niepokoi mnie to. I to bardzo.
-Smacznego- powiedział chłopczyk patrząc na swój sok, gdy przynieśli mi potrawę.
Co tu wiele mówić, zjadłam ja z największą rozkoszą. Była pyszna, dziecku chyba smakował sok, a Springowi "sałatka". Poszliśmy do świątyni. Tam zawsze jest łatwiej skupić, po za tym to jutro przyjdzie im wybrać czy mogą być magami. Zazwyczaj, wtedy taki ktoś uczęszcza na nauki do magów z okolic. Odkąd pamiętam, byłam wstrętnym nauczycielem... Rzadko co jestem tutaj, i nie umiem dobrze tego wytłumaczyć, zawsze robił to Spring...
-Dobrze to co teraz?- wyrwał mnie z zamyśleń Akira- Miała pani sprawdzić, czy mogę być magiem...
-A-ach... Tak, tak, już!
Dziecko wystawiło dłonie przed siebie, a ja sprawdziłam. Byłam w szoku, na pewno moja mina wyglądała na zszokowaną, obraz drżał, tak samo jak tęczówki. Chwilę mi zajęło uspokojenie się.
-Idziemy do twojego domu. Muszę porozmawiać z twoim tatą.
-Mamą, tata umarł broniąc mnie, mamy i mojego rodzeństwa.
-Przepraszam- odparłam- Może, chcesz polecieć do domku?
Ucieszył się na te słowa. Byłam zadowolona że wywołałam już kolejny uśmiech dzisiaj. Aruki wziął Springa na ręce, a ja rzuciłam na nich czar, który pozwala oszukać grawitację przez około 5 minut, wystarczająco, jak na tak krótki lot.
-Dalej- powiedziałam unosząc się już w powietrzu- daj mi swoją dłoń!- uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko mogłam.
Złapałam go i powoli unieśliśmy się wzwyż. Zachwyt w jego oczach wyrył mi się w pamięci na wiele lat, a może i na wieczność? Udaliśmy się do domu chłopca.

piątek, 4 września 2015

Zwyczajny post ( Jeśli nei lubisz gadaniny, i ględzeniu i przemyśleniach, nawet nie zaczynaj czytać)

Od razu uprzedzam kolejny raz: Nie lubisz przemyśleń? Nie czytaj.
Byłam dziś na pogrzebie mojego wuja. A dla mojego brata ciotecznego- dziadka. Osobiście niewiele o nim wiem. Znałam go jedynie z opowiadań i widzenia, tak to ze sobą nie rozmawialiśmy. Na imprezy z jego uczestnictwem chodziłam bo "wypadałoby".
No ale, zacznijmy od początku tego co chciałam tu dziś nasmarować... Podczas siedzenia w kaplicy i wyczekiwania na księdza, skrzypki irytowały, a zarazem kazały myśleć. Pomijając fakt że grający:
-znał dwie melodie,
-fałszował,
-uderzał smyczkiem w pudło rezonansowe co chwila ( to mnie najbardziej irytowało).
Zaczęłam myśleć. Nie na temat odeszłego członka mojej w zastraszającym tempie kurczącej się rodziny- a o tym, po co są pogrzeby? Jak się na nich zachować? I o jeszcze jednym... Ale to potem.
Po co są pogrzeby, i jak się na nich zachować?
 
Właśnie, po co to, skoro można by powiedzieć, co gdzie i jak. I potem przyjść samemu. Po co to, skoro pogłębia ból, nie refleksje, a ból. A że jestem człowiekiem który na takie coś znajduje sobie nie odpowiednie momenty no to inna sprawa... Widziałam jak moja ciocia, a żona wuja, nie wytrzymuje, i wybucha płaczem. Pomyślcie sobie teraz co pomyślało sobie takie małe, dwuletnie... Widziało jak jego ukochana ciocia łka przed ołtarzem pełnym kwiatów i jego zdjęciem. Od razu skojarzy to ze złym, czymś co sprawiło że przychodzi płacz. Oczywiście wyprowadziłam małego, zostawiając rodzinę i jego mamę w kaplicy. Zaczęłam się śmiać, bo jego oczy były szare i smutne... Ludzie wokoło patrzyli na mnie z nadzieją, czemu? Doszłam do tego po paru chwilach. Skoro wszyscy są w refleksji i zazwyczaj są smutni, człowiek chce zacząć się śmiać by na ich twarzach pojawił się chociaż uśmiech, smutny ale uśmiech. Z tego wychodzi że pogrzeby, po za uroczystym pożegnaniem zmarłego maja na celu zdołowanie rodziny i przyjaciół. Dopowiem jeszcze, że miałam wrażenie że stoi przy mnie jeszcze inny wujek, który zmarł jak miałam półtora roku. Ale przed tym zdarzeniem zachował się jak ja. Zabrał mnie z kaplicy gdzie moja ukochana babcia płakała za swoją mamą. byłam maluchem. Kochał mnie, a ja? Ja, go na dobrą sprawę nie znam. To jest to czego najbardziej żałuję w całym moim krótkim jeszcze życiu- nie powiedziałam mu dziękuję, nie powiedziałam że go kocham, bo nie umiałam. Jeśli on naprawdę stał tam obok, myślę że był ze mnie dumny... I mam nadzieję że tak było.
 
Człowiek-jak kartka zapisywana wiatrem...
 
 
Dokładnie. Wiatr zapisuje nas ruchem, deszczem, temperaturą. gdy nie da się już nic zapisać, wywiewa ją z innej chmury kartek odrzucając ją na stos dla reszty niedostępny. Za każdym razem gdy jestem na pogrzebie, zastanawiam się na d słowem "Przemijanie" i wychodzi na to że człowiek jest najsłabszy w tym zakresie.
 
 
 
Ostatnia kwestia coś, co mnie osobiście dotknęło. Mój brat cioteczny- jesteśmy razem od czmycha i dogryzamy sobie na kroku. Od około roku, nasze stosunki mocno się zawęziły, jego rodzice chcą jechać do Anglii. My, tego nie chcemy. Wiemy, że będzie nam ciężko i to bardzo, mimo że się gryziemy, jedno i drugie wskoczyło by za sobą w ogień. Dawno temu, płakałam co krok, nie pocieszał mnie kto inny jak on. Były to błahe powody, wywrotka, cokolwiek... Dziś, po prostu po pogrzebie wyszliśmy na spacer, ja to zaproponowałam- chciałam żeby odsapnął od presji smutnych oczu. Po chwili marszu i pogawędek, poruszyłam temat pogrzebu. Zalał się łzami i przytulił mnie. Co miałam zrobić? Powiedzieć chłopie, ogarnij się? Każdy w sumie zareagowałby tak samo, jak ja i on. Ten co protestował jak chciałam się przytulić- przytulił mnie tak mocno jak nikt inny. Wtedy zrozumiałam kolejną ważną rzecz. Nie bolała mnie śmierć wujka. Bolało mnie złe samopoczucie, i smutek mojego najlepszego przyjaciela. Nie widziałam go przed tym zdarzeniem z miesiąc. Ta wyszło. Ale stwierdziłam, że jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek sprawi że będzie płakać ze smutku... Autentycznie, będzie musiał się z naszego miasta wynosić. Za jego łzy będę w stanie zabić...



 Dziękuję jeśli to przeczytałeś, to jest taka forma... Przemyśleń i innych... Suma summarum, to odczuć po dniu dzisiejszym, musiałam to napisać, tak to bym źle się czuła. Nie wymagam od nikogo lektury takiego badziewia który tu będzie na zasadzie odstresowania :D Miłego dnia :D